Niewiele brakowało, żeby pod koniec XX wieku krowa białogrzbieta, jedna z czterech polskich rodzimych ras, podzieliła los tura, swojego przodka, i całkowicie wyginęła. Dziś rasa, która była uznana już za wymarłą, liczy sobie ponad 1200 sztuk, a największe polskie stado znajduje się w Radolinku w gminie Czarnków.
Białogrzbieta wzięła swoją nazwę od charakterystycznego białego pasa na grzbiecie. To jedna z najstarszych polskich ras. Nie bez powodu. Bardzo płodne i długowieczne, a do tego wytrzymałe, odporne na choroby i z małymi wymaganiami pokarmowymi – to wszystko zapewniało jej przez setki lat przetrwanie nad Wisłą i Bugiem (stąd też jej inne nazwy: bydło nadwiślańskie, nadbużańskie – przyp. red.). A jednak w drugiej połowie XX wieku białogrzbieta znalazła się na granicy wymarcia wyparta przez inne niepolskie i niekoniecznie lepsze rasy.
Powrót wymarłej rasy
I może dziś byłaby tylko ciekawostką historyczną gdyby nie jeden człowiek - prof. Zygmunt Litwińczuk z Katedry Hodowli i Ochrony Zasobów Genetycznych Bydła Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie. To on w 2002 r. rozpoczął oficjalnie prace nad restytucją rasy, która była uznana już za wymarłą. Tak naprawdę wszystko zaczęło się kilka lat wcześniej podczas prowadzonej przez naukowców z Lublina inwentaryzacji bydła na terenie Polesia. To wtedy prof. Litwińczuk widząc nieliczne już sztuki bydła białogrzbietego zdecydował, że zrobi wszystko, by przywrócić tę rasę do hodowli.
Najpierw jednak trzeba było wykazać, jak bardzo jest cenna. Jej wyjątkowość jako całkowicie odrębnej rasy potwierdziły badania DNA. W 2002 r. światło dzienne ujrzał opracowany przez prof. Litwińczuka „Program hodowlany ochrony zasobów genetycznych bydła białogrzbietego”, a rok później ówczesny minister rolnictwa uznał białogrzbiety za polską rasę bydła i utworzył dla niej osobną księgę hodowlaną, którą prowadzi Uniwersytet Przyrodniczy w Lublinie. To również dzięki staraniom prof. Litwińczuka w należącym do uniwersytetu Rolniczym Zakładzie Doświadczalnym w Uhrusku już w 2003 r. powstało pierwsze mateczne stado liczące 20 sztuk.
Dziesięć lat później białogrzbietek w całym kraju było już ponad 300, a po kolejnych dziesięciu jest już ich ponad 1200. To już wystarczająco dużo, by przestać mówić o wyginionej rasie, ale wciąż za mało, by nie mówić o zagrożonej. Rasa zachowawcza z pewnością jednak brzmi lepiej niż rasa całkowicie wymarła. Chroni ją nie tylko polskie prawo. Jest również wpisana na światową listę ras podlegających ochronie zasobów genetycznych
"Bierzcie!"
Z pewnością białogrzbieta była też kiedyś nad Notecią. Kiedy? Tego nikt już nie pamięta. Wiadomo jednak kiedy nad Noteć wróciła. Dwa lata temu Joanna i Radosław Danilewiczowie założyli hodowlę bydła białogrzbietego w Radolinku. Dziś to największa hodowla tej rasy w Polsce. Stado użytkowane w kierunku mięsnym liczy 200 sztuk, z których 77 jest oficjalnie wpisanych do programu hodowlanego prowadzonego przez lubelski uniwersytet. Reszta to byki oraz „młodzież”, która dopiero wejdzie do programu.
- To był impuls – przyznaje dziś Radosław Danilewicz.
Tym impulsem był filmik o białogrzebiecie na YouTubie na kanale Rasy Staropolskie.
- Wszystko za nimi przemawiało. Także temperament oraz dopłaty do ras zachowawczych – nie ukrywa Radosław Danilewicz.
Hodowali wtedy krowy rasy Limousine. To francuska rasa mięsnych krów. Popularne „limuzyny” sprzedali do hodowli gdzieś w okolicach Słupska, a do Radolinka zaczęli sprowadzać pierwsze białogrzbietki.
- To były miesiące poszukiwań i 30 tysięcy kilometrów – mówi Joanna Danilewicz.
Po pojedyncze sztuki jeździli „koniarą” (przyczepa do przewodu koni – przyp.red.), gdy kupowali więcej wracali z ciężarówką. Najczęstszy kierunek – wschód, ale centralna Polska. Kupowali krowy wpisane do księgi hodowlanej i tzw. „NN”, których jedynym rodowodem był charakterystyczny pas na grzbiecie. Margines błędu przy „NN” jest jednak bardzo mały: biały pas na grzbiecie jest silnie dziedziczny.
Dla pewności wysyłali jednak zdjęcia do prof. Witolda Chabuza, prezesa Polskiego Związku Hodowców Bydła Białogrzbietego. Odpowiedzią było albo „Bierzcie”, albo „Dajcie sobie spokój”. Niektóre zabierali ze wzorcowych obór, inne z przerośniętymi racicami stały po pas w gnoju. W Radolinku czekało na nie prawie 150 hektarów pastwisk. I jeżeli krowy też mogą dostać drugie życie, to właśnie w Radolinku. Mają tu zapewniony wypas na nadnoteckich łąkach położonych w obszarze Natura 2000.
- Na początku to było kilka stad. Nowe sztuki w stadzie trzymały się nieco na uboczu. Dopiero w tym roku zaczęło się tworzyć jedno, wielkie stado – mówi Radosław Danilewicz.
Największą niewiadomą był zawsze nowy byk. W stadzie są ich trzy. Na szczęście, obyło się bez konfliktów. O ile byk to 800-kilogramów żywej wagi, do której należy mieć ograniczone zaufanie, to krowy znane są z łagodnego usposobienia.

DNA przepustką do programu
Czym rasa zachowawcza różni się od zwykłych ras? Przede wszystkim unikatową pulą genową. Dlatego właśnie nadrzędnym celem programów ochrony zasobów genetycznych jest odtworzenie i zachowanie populacji chronionych ras w pierwotnym typie. Pierwotnym czyli jak najczystszym genetycznie.
W Polsce do rejestru jako rasy zachowawcze oprócz białogrzbiety wpisane są również: polska czerwono-biała, polska czerwona i polska czarno-biała. Nadzór nad wszystkimi rasami zachowawczymi sprawuje Instytut zootechniki w Balicach, a nad białogrzbietą dodatkowo wspomniany wcześniej Uniwersytet Przyrodniczy w Lublinie i Polski Związek Hodowców Bydła Białogrzbietego.
- Chcemy kształtować tę rasę, aby charakteryzowała się bardzo dobrą budową i cechami mlecznymi. Takie są nasze cele hodowlane - wyjaśniał niedawno w jednym z wywiadów prof. Witold Chabuz, prezes Polskiego Związku Hodowców Bydła Białogrzbietego.
- Krowy, które wchodzą do programu to najczęściej krowy z całym drzewem genealogicznym. Dlatego badania markerów genetycznych DNA to podstawa w takiej hodowli. Trzeba ustalić choćby ojcostwo każdego cielaka – tłumaczy Radosław Danilewicz.
Do programu ochrony zasobów genetycznych wchodzi się na pięć lat. Przez ten czas hodowcy otrzymują dopłaty do „zachowania zagrożonych zasobów genetycznych zwierząt w rolnictwie”. Muszą jednak „pilnować papierów”. Bycie w programie to nie tylko ciężka praca hodowców, ale także prowadzenie rozbudowanej dokumentacji i liczne kontrole.
Białogrzbieta wraca do łask
Eksperci oceniają, że białogrzbietek i innych ras rodzimych będzie w Polsce sukcesywnie przybywać. Po zachłyśnięciu się typowo przemysłowymi, zachodnimi rasami hodowcy odkrywają na nowo zalety ras, które były tu od zawsze i które co ciekawe, lepiej też radzą sobie w zmieniającym się klimacie.
Jest jeszcze jeden powód dla którego rodzime rasy wracają do łask: to wysokiej jakości mleko i wołowina, które cieszy się coraz większą popularnością na rynku; smak, którego nie da się podrobić. To trochę tak jakby porównać rękodzieło z chińszczyzną. W dodatku białogrzbieta jest wyjątkowo urokliwą rasą, co w połączeniu z jej łagodnym usposobieniem tworzy z niej idealną „krowią” kandydatkę do agroturystyki.
Tymczasem państwo Danilewiczowie chcą rozbudować swoje stado do 100 krów matek.
- Taki był plan od samego początku. Nie chcemy już kupować, tylko odchować własną „młodzież”. W tym roku mamy już pierwsze jałówki na sprzedaż – mówi Radosław Danilewicz.
Płodność to również być albo nie być w programie. Jałówka, która skończyła 14 miesięcy, ma 18 kolejnych na to, żeby zostać matką. Miejsce w programie jest tylko dla najlepszych.
Krowy tej staropolskiej rasy zdobywały już medale na wystawach bydła, ale dopiero w tym roku w Ułężu udało się zorganizować pierwszą w historii Krajową Wystawę Bydła Białogrzbietego. W tym roku Joanna i Radosław Danilewiczowie pojechali na wystawę, by nawiązać kontakty, spotkać z innymi hodowcami. Za rok zamierzają już pojechać ze swoją kandydatką do medalu.

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie